Nasi dziadkowie nosili na szyi bursztyny. Podobno działały dobrze na serce. Długie korale, nieregularne, surowe bryłki w kolorze czarnej, mocnej herbaty, z której nikt nie wyjął torebki. Nie mam pojęcia, czy z medycznego punktu widzenia to prawda, ale za to wiem, że bursztyny można nosić nie tylko na serce. Można się nimi zaręczać - z kimś lub samemu z Bałtykiem, zostawić na pamiątkę, zamiast magnesu na lodówkę, nosić z tęsknoty za latem, naturą i z nadzieją, że kiedyś na brzegu morza zamiast muszelek, w końcu znajdzie się bursztyny. Bo o nie wcale nie tak łatwo.

Czasem wyglądają jak herbata z cytryną, niektóre są złote jak miód, a inne - czerwone jak wino albo trochę jaśniejsze, jak sok malinowy. I można je upiec jak szarlotkę w piekarniku – wtedy odcień staje się bardziej głęboki.
Kiedy się palą, charakterystycznie pachną, a drobno zmielone służą za kadzidełka. Pod wpływem gorąca miękną jak kolana zakochanym, a odpowiednio oszlifowane, całkowicie zmieniają swój wygląd – jakby kryły jakąś tajemnicę, do której trzeba się dostać przez warstwy. I nigdy nie wiadomo, jaki efekt będzie na końcu. Bardzo to wszystko fascynujące.

Warsztaty z obróbki bursztynu
Na początku wybieramy bryłki. Niektóre pochodzą z morza, inne wydobywane są z ziemi jak sól z kopalni. Są w skorupkach jak M&M’sy, tylko trudniej się dostać do ich środka. Potrzeba im trochę cierpliwości i odpowiedniego zaopiekowania.

Powoli ciemna, szorstka bryłka zamienia się gładką, całkiem przezroczystą lub tylko na wpół. Odsłaniają się naturalne kolory, mleczne miejsca lub wzoryzrobione przez naturę. To najbardziej ekscytujący moment podczas obróbki bursztynu – jak we wszystkich metamorfozach w programach telewizyjnych, w których nie można doczekać się efektu końcowego.

Podczas szlifowania, nadaje się też kształt, aby bursztyn pasował do finalnej wersji biżuterii. Okrągłe oczka do kolczyków, owalne na pierścionek jak kiedyś nosiła babcia, fantazyjne na najpiękniejszy naszyjnik na świecie albo i cały zestaw. Taki niepowtarzalny, którego nikt więcej miał nie będzie.

Ręcznie robiona biżuteria ma to do siebie, że oprócz wyglądu, jest w niej mnóstwo emocji. Robi się ją z największą czułością, dbałością i nosi z taką dumą, jak nigdy wcześniej. Może stać się najpiękniejszym prezentem dla kogoś lub pamiątką – dla siebie. I przynosi więcej satysfakcji niż ta gotowa, ze sklepu.

Chciałam te emocje zamknąć właśnie w bursztynie. W bryłce, która jest dopasowana indywidualnie tak bardzo, jak sukienka na miarę u krawcowej. Tylko drugą sukienkę można uszyć, a drugiej identycznej bryłki już nie ma. To biżuteria taka na własność, której pilnuje się jak oka w głowie i rozwiesza ogłoszenia, kiedy się ją zgubi. To jak cząstka siebie zamknięta w miodowym oczku, w połączeniu z naturą, której nie można skopiować. Jak odcisk palca albo blizna na prawym kolanie.

Wymyśliłam, że bursztynowe warsztaty mogłyby być idealnym sposobem na taką indywidualność. Na zrobienie czegoś dla siebie, oderwanie od codzienności i nabycie nowej umiejętności nawet, jeśli to tylko jednorazowa próba. Ale za to jedna z tych najmilszych, w małej grupie osób, gdzie każda ma za sobą inną historię. W towarzystwie kawy parzonej na 3 sposoby, dobrej herbaty w ładnych kubkach, z domowym ciastem i drobnymi słodkościami, żeby było nam razem najmilej. Dużo dobrej, kobiecej i bursztynowej energii, która ładuje lepiej niż wszystkie ładowarki razem wzięte. Wspaniałe doświadczenie do kolekcji, które zostaje w sercu na długo.

Bardzo sobie cenię to, że każdy jest inny, w różny sposób patrzymy i odbieramy świat. Tacy jesteśmy właśnie najpiękniejsi. Dokładnie tak, jak bursztyny.

Pełen opis do warsztatów z możliwością zapisów, znajdziesz tutaj:
BursztyNOWE zdolności, czyli warsztaty ręcznej obróbki bursztynu i tworzenia biżuterii